Widzę, że po otwarciu nowego salonu nic się nie zmieniło, żenada i jeszcze raz żenada. Niestety nikt właścicielom lub obsłudze, albo jednym i drugim nie wytłumaczył, że pewne marki zobowiązują. Nie po to przecież wybudowali nowoczesny salon, wstawili tam samochody od 200 tyś. do 800, żeby traktować klienta jak potencjalnego nabywcę Dacii (z całym szacunkiem dla tego ostatniego). Ale do rzeczy: naszła mnie chęć na zakup kabrioleta, zadzwoniłem więc do BMW z pytaniem czy takowe mają na ekspozycji. Otrzymałem odpowiedź twierdzącą więc postanowiłem zawitać do salonu. Dzień był piękny, sobota, wspaniała okazja do przejażdżki motocyklem. Tak się składa, że mam również nowe BMW R1200GS, stwierdziłem więc, że to świetna okazja do zakupu kasku i stroju firmowego BMW (chodzą za mną od jakiegoś czasu), oraz umówienia się na pierwszy przegląd. Przyjechałem więc do salonu, tam okazało się, że kabrioleta akurat nie ma (cóż zdarza się, został pożyczony klientowi). Postanowiłem więc wydać kilka tysięcy złotych na akcesoria motocyklowe. Podbiegłem radośnie do stoiska motocyklowego i stoję. Stoję i czekam, czekam i stoję a tu nic. Naburmuszona Panienka obejrzała mnie od stup do głowy i dalej zajęła się wpatrywaniem w ekran komputera. Po 10 minutach zdobyłem się na odwagę i zapytałem ją czy może mi coś pokazać, na co ona stwierdziła, że "kolegi od motocykli" nie ma, a ona nic nie wie, ale może zawołać Pana z działu części, on mi pomoże. No cóż dobre i to, pomyślałem. Przyszedł Pan z działu części, wytłumaczyłem, że jestem zainteresowany zakupem paru "drobiazgów" i chciałbym je przymierzyć. Pan z serwisu stwierdził, że musi iść po śrubokręt bo wszystko jest związane linką, odpowiedziałem więc, że poczekam. No i znowu stoję i czekam, czekam i stoję a tu nadal nic. Widzę natomiast, że w najlepsze obsługuje kolejnych klientów. W międzyczasie zjawili się na motorach "goście" z Austrii. Pan z serwisu wdał się z jednym z nich w rozmowę. Potem sprzedał mu strój za 100 zł, i nadal z nim perorował. A ja stoję i czekam. W końcu nie wytrzymałem i wyszedłem (nie tak od razu bo do niecierpliwych nie należę, postałem tam jeszcze 15-20 min). I tu nasuwają się wnioski, albo Państwo Bońkowscy nie szanują klientów, albo ich własny personel ich "okrada" z pensji, bo jak nazwać sytuację kiedy klient, który jest zainteresowany zakupem auta za 300 tyś. i zdecydowany wydać jakieś 6 tyś zł na przegląd i fatałaszki, odchodzi z kwitkiem? Jest oczywiście pozytyw w całej tej sytuacji, oszczędziłem mniej więcej 306 tyś. i za darmo otrzymałem naukę, że nie warto mieć nic wspólnego z tym salonem i serwisem, a mogłem się przecież o tym przekonać po zakupie auta lub jego przeglądzie. Chociaż raz Polak mądry przed szkodą.
|