Witam serdecznie i zacznę od samego początku... Jakiś miesiąc temu, może więcej, jechałem przez miasto swoim BMW 525i '89, gdy nagle auto straciło moc na napędzie LPG i zaczęło przygasać aż stanęło. Próbowałem odpalić na gazie, ale nie dało rady. Próba na benzynie powiodła się jednak chwile później, przełączyłem na gaz i auto od razu "zdechło". Stałem na ulicy powodując niemały korek i po otworzeniu maski starałem się dojść przyczyny owego stanu rzeczy... Reduktor od LPG był zmarznięty.. Pomyślałem, że mam awarie gazu, odpaliłem na benzynie, pojechałem na stację jej dolać i ruszyłem w 70'cio kilometrową trasę którą miałem do pokonania... Problemem gazu miałem się zająć po powrocie...
Jednak stan rzeczy szybko się zmieniał, po 4 km na trasie wskaźnik temperatury wystrzelił w czerwony obszar, natychmiast zgasiłem auto i zjechałem na pobocze. Wiele lat jeżdżę samochodami, ale jak coś się dzieje to nie można powiedzieć żebym grzeszył inteligencją, pierwsze co zrobiłem to zabrałem się za odkręcanie korka chłodnicy, ten syknął i nic, więc odkręciłem go do końca i zrobiło się ciekawie... Cały silnik, przednia szyba, dach, okoliczne krzaki, ja i w szczególności moja lewa, puchnąca już, ręka były pokryte lekko parującym "majonezem". Auto przez chwilę jeszcze zwracało ten "majonez" ale na znacznie mniejszą skalę niż w pierwszych ułamkach sekundy...
Pierwszym moim celem było odnalezienie korka wytrąconego z ręki przez majonez. Potem zaczęły się telefoniczne rozmowy z mechanikami, wszyscy zgadzali się co do dwóch rzeczy: 1 - walnęła uszczelka pod głowicą, 2 - oni bm'ek nie robią... Znaleźli się w końcu tacy co robią, zdjęli głowice, zawinęli w kocyk żebym się nie upaprał "majonezem" i wysłali do tajemniczego zakładu: "szlifierni wałów i korbowodów" czy coś w tym stylu... Tam zostałem "na dzień dobry" opierniczony za to, że wałek rozrządu i dźwignie wciąż znajdują się w głowicy i za to że jest w "majonezie" oczywiście. Powiedzieli, że to będzie więcej kosztować z tej okazji i żebym przyszedł jutrze, a jak coś będzie nie tak to do mnie zadzwonią. Na drugi dzień rano już się wybierałem po moją zapewne zplanowaną głowicę gdy zadzwonił telefon i dowiedziałem się, że coś jest nie tak i mam natychmiast przyjechać... "Przyjechać - najpierw trzeba mieć czym - pomyślałem..." Bałem się w drodze, że głowica okaże się pęknięta, ale tak nie było...
Głowica została zplanowana 0,4 mm i wyczyszczona jednak okazało sie, że wałek rozrządu i dźwigienki są tak powycierane, że jeśli to ma mieć "ręce i nogi" trzeba to wymienić. Długo można by pisać o poszukiwaniu wałka i reszty części, odwiedziłem wiele szrotów, sklepów mniejszych i większych, wydzwoniłem solidny rachunek i koniec końców wróciłem do szlifierni z nowym wałkiem i dźwigienkami, poskładali to do kupy, mechanik też zrobił swoje i po paru dniach przyszedłem po odbiór auta...
No więc tak: dostałem wytyczne, żeby zmienić olej i wypłukiwać skutecznie chłodnice z majonezu. Mechanik coś tam niby płukał ale, powiedział, że tego syfu zalega bardzo dużo i trzeba jeździć i płukać. Tak też zrobiłem, olej zmieniony, jeżdżę, płuczę, jeżdżę, płuczę i tak w kółko. Zaczyna mnie dziwić to, że za każdym razem tego "majonezu" jest podobna ilość i czasami wskaźnik temperatury wychyla się dalej niż pion, ale jest mi to wytłumaczone obniżoną wydajnością układu chłodzenia w związku z zalegającym w nim "majonezem"....
Więc od teraz płukanie zajmuje mi prawie tyle samo czasu co jeżdżenie i nawet zauważam różnicę i jakieś postępy, tego "majonezu" jest w niej coraz mniej. Opracowałem nawet ciekawe sposoby płukania chłodnicy, ale zachowam je dla siebie, gdyż mogą nie być dobre. W moim całym "geniuszu" nie wpadłem na to, że "majonezu" jest mniej, bo przebiegi między płukaniami zrobiły się o wiele mniejsze. I tak sobie jeździłem nie myśląc już o najgorszym dopóki, na jakimś ciaśniejszym zakręcie nie zapaliła mi się na chwile kontrolka poziomu oleju. Stanąłem i sprawdziłem poziom, okazało się, że auto przez dwa tygodnie od wymiany oleju wypiło około 2 litrów tego złotego płynu. No i mnie w końcu olśniło, znaczy się z olśnieniem to miało mało wspólnego bo czarne myśli mnie naszły...
Fachowcy stwierdzili wcześniej, że głowica nie jest pęknięta, zrobili swoje i są zadowoleni. Ja nie bardzo. Patrzę w tej chwili właśnie na swoje auto przez okno, czuję się jak przygłup, a jutro rano będę musiał pojechać do mechanika i zakomunikować mu że robimy wszystko od nowa i tym razem za nic nie płacę.
Przepraszam wszystkich którzy musieli to przeczytać, bo zdaje sobie sprawę jakie to nudne itp. ale musiałem sie wyżalić komuś kto będzie rozumiał mój ból. Za wszelkie uwagi dotyczące całej sytuacji będę bardzo wdzięczny. Ale kilku rzeczy się nauczyłem:
1. mechanicy nie lubią robić bmw,
2. jeśli je robią to kasują więcej,
3. jeśli je robią i nie kasują więcej, to znaczy, że do naprawy użyli taśmy klejącej itp. "narzędzi",
4. nigdy już nie zjem majonezu,
5. na wszystkie "usługi" trzeba brać rachunki, tym razem na szczęście tak zrobiłem ( i to jedyna mądra rzecz w tym wszystkim)
6. ilość opinii na ten sam temat rośnie wprost proporcjonalnie do ilości fachowców wypowiadających się na dany temat,
7. klient ma zawsze rację, chyba że rozmawia z fachowcem,
8. fachowiec zawsze wie o czym mówi, klient prawie nigdy o czym fachowiec.
Jeszcze raz przepraszam za rozwiązłość posta, w którym prawie nic nie ma, Dziękuję - już mi lepiej...
|